Leżakowanie

Krążącej wokół słuchaczy dokumentalistce udaje się nie zaburzyć tego przeżycia, a widzom dać jego namiastkę. Choć z filmu dowiadujemy się o uczestnictwie słynnego neurologa Davida Eaglemana w
Niewyspani? Bez obaw. Max Richter ukołysze was do snu. Taki był zamiar brytyjsko-niemieckiego kompozytora, gdy głowił się nad muzyczną odpowiedzią na nasze przyspieszone czasy. Bo skoro pomimo zmęczenia, pochłonięci pracą i rozświetleni ekranami przekręcamy się z boku na bok, a ci z nas, którym w końcu udaje się zasnąć, śpią za krótko, może warto wspomóc się dźwiękami? Najlepiej od razu 8-godzinnymi, naśladującymi fale mózgowe w stanie snu. O falach w mózgu wiem tyle, co nic, domyślam się jednak, że zamiar Richtera się powiódł, a wyrażone przez niego potrzeby okazały się powszechne. Świadczyłaby o tym nie tylko popularność wydanego w 2015 roku albumu "Sleep", ale i tłumy ze śpiworami i poduszkami pod pachą przybyłe na całonocne koncerty pomysłowego minimalisty. O tej serii nietypowych muzycznych wydarzeń opowiada "Kołysanka Maxa Richtera".

Walka z chorobą cywilizacyjną naszych czasów to koncept komercyjnie chwytliwy i intelektualnie pojemny. Podobnie intryguje pomysł Natalie Johns, by zrealizować poświęcony koncertom dokument. Fascynuje już iście maratońskie wyzwanie stojące przed wykonawcami. Na koncert składa się wszak 200 stron z nutami, 8 godzin nocnej gry, twardniejące krzesła, drętwiejące ciała, kurczące się żołądki i powieki, które chcą opaść. Nie co dzień też mamy okazję patrzyć na pół tysiąca polowych łóżek rzędami ustawionych wokół sceny. To szczególnie rzadki widok w takich a nie innych przestrzeniach (skrupulatnie zaaranżowanych przez Julię Mahr, zawodową i życiową partnerkę Richtera).

Park pod księżycem w centrum Los Angeles, wiekowa katedra, półotwarty barbakan, nieczynne skrzydło berlińskiej elektrociepłowni czy zabytkowa biblioteka w Londynie – każde miejsce na swój sposób dialoguje z instrumentami. Kompozycje, pomyślane jako ścieżka dźwiękowa do snu czy też muzyczne wypełnienie śniącej nieświadomości, najpełniej wybrzmiewają pod niczym nieograniczoną kopułą z gwiazd. Między biurowcami, wśród hałasów niezdolnej do zaśnięcia metropolii na myśl przychodzi z kolei teza z Jonathana Crary'ego o śnie jako ostatnim bastionie wolności w epoce pędzącego kapitalizmu. W świątyni zaś znany z albumu sopran wywołuje syndrom Stendhala, dowodząc mistycznego doświadczenia sztuki.

Krążącej wokół słuchaczy dokumentalistce udaje się nie zaburzyć tego przeżycia, a widzom dać jego namiastkę. Choć z filmu dowiadujemy się o uczestnictwie słynnego neurologa Davida Eaglemana w tworzeniu albumu, wchodzimy nieco w domową prywatność Richtera, poznajemy jego proces twórczy i biograficzny portret, fakty są tu tłem dla muzyki oraz emocji, które wywołuje. W przeciwieństwie do Richtera Natalie Johns nie zachęca do uśnięcia – 90 minut seansu daje jednak podobne wrażenie zaopiekowania przez kompozytora. Spanie jest przecież jedną z naszych najintymniejszych czynności. W "Kołysance Maxa Richtera" oglądamy osoby wystawiające się na widok, bezbronne, które zaufały muzykom i sobie nawzajem. Bez poczucia bezpieczeństwa o sukcesie tej inicjatywy nie byłoby mowy. Sen, stan najbardziej indywidualny, tutaj odbywa się w tłumie. Choć widzimy osoby uprawiające jogę, ktoś rozciąga się na leżaku, ktoś inny siada po turecku tuż pod sceną, to wśród dialogu fortepianu, smyczków, syntezatorów i kobiecych głosów panuje atmosfera powszechnej łagodności. To jakaś trudna do wytłumaczenia przynależność do wrażliwej na cudze potrzeby wspólnoty. Wybaczcie wylewność, ale idący po myśli Richtera dokument wywołał we mnie wrażenie czułej bliskości ze współsłuchaczami i współwidzami. Wraz z napisami końcowymi nachodzi człowieka dziwna potrzeba objęcia najbliższej osoby. Rzecz rzadko w kinie spotykana.

Moja wylewność jest uzasadniona o tyle, że dokument Johns zaświadcza o tolerancji Richtera na różne wrażliwości i o różnych muzycznych percepcjach wśród odbiorców. Niezwykle przystępna, relaksacyjna muzyka jednego słuchacza od razu popycha w objęcia Morfeusza, drugiego wciąga w marzenia z pogranicza jawy i snu, trzeciemu pozwala zwolnić i wyizolować się z tłumu, czwartego pochłania bez reszty; piąty ze łzami w oczach stwierdza, że odczuł tajemniczy wymiar rzeczywistości, a szósty – że pogodził się ze światem. Medytacyjna jakość muzyki Richtera nie musi oczywiście świadczyć na korzyść samego filmu. Mam jednak wrażenie, że zharmonizowane z dźwiękiem obrazy stanowią udany ekstrakt z tej całonocnej medytacji. Leżakowanie jeszcze nigdy nie było tak udane.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones